sobota, 21 lutego 2015

~ * ~


Felth siedziała na parapecie okna, kiedy od jej pokoju wszedł doktor Nataniel. Powitał ją krótkim uśmiechem skinięciem głowy. Dziewczyna ani drgnęła.
   - Feltharis, co tam u ciebie? – zagadnął. Już dawno przestał pytać ją, jak się czuje, gdyż z doświadczenia wiedział, że dziewczyna albo skłamie, albo wzruszy ramionami. Od jakiegoś czasu zaczął ją tylko obserwować, co przyniosło o wiele lepsze efekty. Powoli nauczył się rozpoznawać zachowania dziewczyny, podobnie jak nastoje. Teraz wydawała się lekko poirytowana.
   Felth skierowała na doktora spojrzenie swoich szaro-fioletowych oczu, lecz jej twarz pozostała niewzruszona.
   - Nie sądzę, aby od pięciu lat coś się zmieniło. Dalej mieszkam w tych czterech ścianach, nadal jedzenie podają mi jak psu przez dziurę w drzwiach i wciąż nie mam kontaktu ze światem zewnętrznym. Jeśli cię to pocieszy, Nath, to powiem ci, że jutro usłyszysz ode mnie dokładnie to samo.
   - No tak, tak. Oczywiście – mruknął doktor, po czym wyszedł, zostawiając Felth samą, bez pożegnania.
   Dziewczyna ostrożnie zsunęła się z parapetu i podeszła do stojącego nieopodal łóżka. Kiedy się położyła, ugięło się ono pod jej ciężarem, skrzypiąc cicho. To właśnie skrzypienie tuliło ją do snu każdej nocy, odkąd trafiła do CELu.
   Felth została zabrana dokładnie w styczniu pięć lat temu. Jako dwunastolatka często bawiła się, pisząc palcem w powietrzu lub na podłodze. Pewnego dnia litery stały się widoczne, dziewczynka pisała światłem, które wydobywało się z jej palców. Czasami słowa ożywały, a tekst zmieniał się w materię. Fioletowe światło liter przyciągnęło do pokoju jej rodziców, a Feltharis cieszyła się, że może komuś pokazać swoje zdolności. Któregoś wieczoru ktoś zapukał do drzwi. Była to grupa ludzi, w czarnych garniturach,
z doktorem Nathanielem na czele. Powiedział, że jest miejsce, w którym Felth będzie mogła rozwijać swoje umiejętności. Przedstawił je jako luksusową szkołę, przystosowaną do dzieci takich jak ona. A jej rodzice po prostu mu uwierzyli. Nie zadawali pytań, jak na rodziców przystało, byli zbyt łatwowierni. Przystali na propozycję. Opłata za miesiąc nie była mała, biorąc pod uwagę niewielką liczbę uczniów, lecz dla rodziców Felth nie było to problemem. Wierzyli, że ich córka będzie w dobrych rękach. Szkoda, że nie mieli pojęcia jak bardzo się mylą.
   Nathaniel zabrał Felth do ogromnego kompleksu budynków, ogrodzonego płotem z drutu kolczastego. Budynki były z czerwonej cegły, podzielone na sektory. W sektorze A znajdowała się recepcja i gabinet Nathaniela, w sektorze B było Laboratorium, w C mieściła się Sala Spotkań, zaś sektor D obejmował pokoje wszystkich obiektów. Nic z tego nie przypominało szkoły, bo też nią nie było. Ale rodzice dziewczynki o tym nie wiedzieli. Przez pierwszych kilka dni Feltharis była przerażona. W ciągu dnia poddawano ją licznym badaniom i eksperymentom, zadawano pytania, na które nie zawsze potrafiła odpowiedzieć. Tylko nocami mogła pozwolić sobie na wytchnienie. Siadała na parapecie, owinięta kocem i płakała w poduszkę. Chciała wrócić do domu. Do mamy, do taty. Lecz już wtedy wiedziała, że to się nigdy nie stanie.
   Och, gdyby tylko jej rodzice wiedzieli jak sytuacja wygląda naprawdę… Dlaczego rodzicom nie wolno odwiedzać swoich dzieci? Dlaczego nie mogą się z nimi kontaktować? No właśnie… Bo gdyby ludzie wiedzieli, co tu się wyprawia, nigdy nie pozwoliliby na to, aby ich dzieci tu trafiły.
   Doktor Nathaniel postarał się o wysokie standardy pokoi, w których mieszkały obiekty. Mimo to, CEL nadal był tylko więzieniem, z którego nie można uciec.
   Pokój Feltharis był duży, lecz dość skromnie urządzony w porównaniu z innymi. Miał ściany w różnych odcieniach fioletu, ulubionego koloru dziewczyny, zaś jego sufit był ciemnoszary. W centralnym miejscu pokoju znajdowało się wielkie łóżko, w drewnianej ramie z czarnego dębu. Po jego lewej stronie stała szafka nocna, zaś po prawej toaletka, oba meble wykonane były z tego samego drewna co łóżko. Naprzeciw niego leżał puchaty fioletowy dywan i kilka dużych poduszek. Pod ścianą stała szafa na ubrania. Ulubionym miejscem Felth był jednak parapet. Lubiła siadać na jego drewnianym blacie i patrzeć na świat za oknem. Nie było ono zasłonięte kratami, lecz Felth doskonale wiedziała, że cały budynek ochrania silne pole siłowe, którego przejście grozi śmiercią. Dlatego też spędzała niezliczone godziny, patrząc w okno, jedyną granicę, która dzieliła ją od upragnionej wolności.
   Jedyną rzeczą, której brakowało Felth była jej komórka. Do braku Internetu zdążyła przywyknąć, ale brak ciężaru w prawej kieszeni dżinsów doprowadzał dziewczynę do szału.
   Leżąc na łóżku przekręciła się na bok, twarzą do szafy. Wolno uniosła palec wskazujący i nakreśliła
w powietrzu pięć znaków. S, T, A, potem R i S. Sekundę później świetliste litery rozmyły się, a na ciemnym suficie zabłysły gwiazdy. Felth uśmiechnęła się do siebie. Tylko jej dar utrzymywał ją przy zdrowych zmysłach. Bądź co bądź, to miejsce prawie nie różniło się od psychiatryka. Tu też łatwo było zwariować.
   Nagle do jej umysłu przedarł się jakiś głos.
   - Wszystko w porządku, Felth? – zapytał. Dziewczyna uśmiechnęła się na dźwięk głosu przyjaciela. Nie była tu jedyną osobą z niezwykłymi zdolnościami. Łącznie było ich ośmioro, każde z innym darem. Telepatia i czytanie w myślach to działka Liberiusa, ale pozostali również zaczęli rozwijać u siebie tę umiejętność. Był to jedyny sposób, aby mogli ze sobą rozmawiać poza spotkaniami grupowymi
z Nathanielem.
   - Dzięki, że pytasz. Tak, raczej tak. A u ciebie? – zagadnęła w myślach.
   - Jak zwykle. Nathaniel tylko na mnie spojrzał i niemal od razu zniknął za drzwiami jakby się bał, że odczytam z jego myśli coś niewłaściwego. Mam wrażenie, że tym razem zawierały one bardzo istotne informacje.
   - Jak bardzo? – spytała Felth, lecz nie usłyszała odpowiedzi. Jej połączenie z Liberiusem przerwał bowiem rozdzierający wrzask, dobiegający ze strony izolatki na końcu ich sektora. Wygląda na to, że CEL zdobył nowy obiekt badań...

czwartek, 19 lutego 2015

Rozdział 1: Izolatka


   "Gdzie ja jestem?" - to pytanie jako pierwsze zrodziło się w głowie Devina, gdy ocknął się na zimnych płytkach. Wokół unosił się drażniący zapach środków czyszczących. Chłopak powoli otworzył oczy.
   Leżał na podłodze pod stalowymi drzwiami, w jakimś dziwnym pomieszczeniu. Pokój był mały. Ściany pokryte były białym materiałem, przypominającym gąbkę. Devin widział takie ściany na filmach, w pomieszczeniach, które były dźwiękoszczelne. Nie podobało mu się to.  
Co więcej, w pokoju nie było okna. Ani jednego. Tylko niewielka szpitalna kozetka, pokryta białym prześcieradłem.   "Co to za miejsce? Skąd ja się tu wziąłem?", te myśli dręczyły Devina od początku. Nagle drzwi do pokoju otworzyły się, przerywając jego rozważania. Do środka wszedł mężczyzna w białym fartuchu laboratoryjnym, z notesem w dłoni. Na jego widok chłopak cofnął się w kąt pomieszczenia, niepewny jak zareagować.

   - Witaj, Devinie. Mam nadzieję, że Raul nie potraktował cię zbyt surowo. Zwykle staramy się nie odstraszać naszych obiektów już na wstępie, no ale... - Mężczyzna zaśmiał się. - Och, wybacz moje maniery. Jestem doktor Nathaniel, założyciel CELu i tegoż Laboratorium.
   - Że co proszę? - wyjąkał Devin, zbyt oszołomiony, by powiedzieć coś więcej.
   - Oczywiście rozumiem twoje zdezorientowanie. Wszystko jest dla ciebie nowe i na pewno masz mnóstwo pytań. Na szczęście jest tu parę osób, które chętnie udzielą ci odpowiedzi,
gdy tylko wyjdziesz z izolatki.
   - Izolatki?! - Devin podniósł głos. Sytuacja robiła się coraz bardziej nieciekawa.

   - Tak. A teraz przepraszam, ale muszę cię opuścić. Reszta obiektów na mnie czeka.
Do zobaczenia wkrótce - rzekł Nathaniel, zamykając za sobą drzwi.
   Devin stał przez chwilę w osłupieniu. Nic z tego nie rozumiał. Jakie obiekty? Czym jest CEL
i kim są osoby, o których mówił doktor? A co najważniejsze, co się stało, że trafił do izolatki? Zawsze był grzecznym chłopcem, jako nastolatek również nie sprawiał problemów. Czyżby wypił za dużo na ostatniej imprezie? Albo przedawkował leki przeciwbólowe? Od paru miesięcy Devin cierpiał na straszne bóle głowy. Lekarz nie wiedział, czym to jest spowodowane, natomiast chłopak zaczynał się domyślać.

   Wraz z migreną pojawiła się dziwna zdolność łączności z pogodą. W zależności od nastroju Devina, tak zmieniała się pogoda. Chłopak nie rozumiał tej zależności, ale nie przeszkadzała mu ona w życiu. Była ciekawą odskocznią od szarej codzienności. Devin dużo czasu poświęcił, aby odkryć co mu dolega. Jedynym, co się w miarę zgadzało z jego zdolnościami była atmokineza, czyli kontrola pogody. Tylko czy to może mieć coś wspólnego z tym, że znalazł się w izolatce? A co, jeśli ktoś się dowiedział o jego umiejętnościach?
Czy jest w niebezpieczeństwie? Takie rzeczy nie zdarzają się normalnym ludziom. A może to tylko zły sen, z którego zaraz się obudzi? Devin chciałby, żeby tak było. W nadziei, że to prawda, ogarnięty lękiem i tysiącem wątpliwości, położył się na kozetce i po krótkiej chwili usnął.


-----------------------------------------------------------------------
Ta daaam! :D Pierwszy rozdział, pierwszy impuls.
I przede wszystkim... WTF?! XD Co się dzieje?! ;D
Nie wiem, jak wy, ale ja polubiłam Devina od samego początku :)
Wkrótce kolejny rozdział, zachęcam do komentowania :)
Miłej lektury ;)
/P.

wtorek, 17 lutego 2015

Prolog



Dwa dni wcześniej...



   - Alarm! Alarm! Cela nr 1 pusta! Obiekt badań zniknął! - krzyczał Raul, biegnąc przez korytarz.
Za rogiem wpadł na dr Nathaniela. Mężczyzna spojrzał nań groźnym wzrokiem.
   - Który obiekt, jak to ująłeś, zniknął?
   - No ten z pierwszej celi... 001...
   - Ten, który potrafi wtapiać się w otoczenie?
   - Tak! To znaczy... Oh. - Raul zrozumiał swój nietakt.
   - Zamknąłeś za sobą drzwi? - spytał Nathaniel.
   - Nie, myślałem...
   - To źle myślałeś! - warknął doktor, wciskając czerwony przycisk na ścianie.
   Niemal natychmiast w całym budynku rozległ się ogłuszający dźwięk alarmu, a drzwi i okna przysłoniły metalowe zasuwy, odcinając możliwości ucieczki. Nathaniel podniósł prawą dłoń i włączył umieszczony na nadgarstku vidcom. Było to małe urządzenie przypominające zegarek, służące do komunikacji. Posiadali je wszyscy pracownicy Laboratorium. Teraz doktor uniósł dłoń na wysokość ust i wydał rozporządzenie.
   - Ochrona! Przeszukać budynek. Znajdźcie mi ten wybryk natury! - Gdy ochroniarz przytaknął w odpowiedzi,  Nathaniel westchnął przeciągle, po czym rozłączył się. Zaraz jednak w vidcomie zabrzmiał głos strażnika:
   - Doktorze, właśnie przywieźliśmy nowego.
   - Doskonale, możecie... zaraz, że co?! Otworzyliście drzwi?!
   - No tak, przecież musieliśmy jakoś wejść do środka...
   - Idioci! Nie słyszycie alarmu? Mamy zbiega!
   - Już nie mamy. Według naszego systemu obronnego, coś właśnie przeszło przez ogrodzenie.
   - Aghhh!!! Wszyscy jesteście siebie warci! Wyłączcie alarm. Bez odbioru. - Nathaniel spojrzał znacząco na Raula.
   - Idź po tego nowego i eskortuj go w drodze do izolatki. I tym razem nie zapomnij zamknąć drzwi.
   - Oczywiście, proszę pana - odpowiedział Raul, kierując się w stronę prostopadłego korytarza. Czuł, że jeszcze przez długi czas doktor będzie miał mu za złe...